12 sierpnia w Ciechocinku było Happy, widzowie i słuchacze zadowoleni, organizatorzy szczęśliwi, bo pogoda wspaniała, akustyka dobra, nastrój wyjątkowo miły, piosenek melodyjnych sporo, piwo zimne, kobiety gorące, Pan Burmistrz zadowolony, skoro publicznie ze sceny powiedział, że jak długo będę chciał, tak długo będę mógł prowadzić Happy Jazz Festiwal. I jeszcze wręczył mi w nagrodę za harmonijną współpracę z Sajgonem i za pracę dla niesprawnych, wspaniałą statuetkę. Myślę, że wszyscy władający Ciechocinkiem i jego mieszkańcy mogą być zadowoleni z tego, że wśród wielu populistycznych imprez i Festiwali jest jeden, który niesie muzę szlachetną, jazz właśnie.
Tylko jazzu tradycyjnego było nieco mniej niż zwykle, ale nie narzekam , lecz chwalę. Chwalę Darka Kowalskiego z pobliskiego Torunia, że wybrał młodych wykonawców i jeszcze raz potwierdził moje zdanie, że trzeba stawiać na młodych. Bo na Festiwalu nie było starych wykonawców prócz mnie, i młodość dominowała: nowy, młody jazz, młodzież śpiewała polskie piosenki w wersjach swingujących i młodzież nadawała temu wszystkiemu tempa.
Zdecydowanie dominowały w Ciechocinku kobiety, do tego młode, na szczęście. Z resztą w Ciechocinku wszędzie dominują kobiety: w restauracji, na dancingu, w sklepach, w sanatorium, aż głowa boli gdy się za nimi oglądam.
Młode śpiewające Panie
Kolejno na scenie pojawiły się dwie młode, ładne i utalentowane wokalistki: Sylwia Kwasieborska i Joanna Czajkowska Zon. To było dobre, kobiece śpiewanie profesjonalne, bez fajerwerków, ale i bez błędów, może tylko trochę więcej tempa by się przydało, ale teraz taka moda, że wszystko jest średnie, w średnim tempie, rytmie, temperamencie. Za to wszystko, prawie wszystko jest polskie, pokończyło się nadmierne czerpanie ze skarbnicy standardów, na korzyść własnej twórczości.
Ciekaw byłem jak zabrzmią w wykonaniu Sylwii i Joanny moje stare piosenki – zabrzmiały znakomicie, zgodnie z zamierzeniami kompozytorów: „Klęcząc przed tobą’ było niemenowskie, pełne napięcia, dynamiczne, śpiewane przez Sylwią z pasją, a z wykonania piosenki „Barwy jesieni” przez Joannę na pewno zadowolony byłby Seweryn Krajewski.
Pod sam koniec Festiwalu, gdy zapadła nad amfiteatrem sprzyjająca jazzowi ciemność, wystąpiły kolejne dwie Panie. Kasia Puma Piasecka śpiewa bardzo szeroki repertuar, od popu przez gospel, po jazz. W Ciechocinku śpiewała dwie tylko piosenki, i od razu mogę powiedzieć, że Kasia jest zwolenniczką rytmu, muzyki, która kołysze się i buja, jest melodyjna, mało amerykańska, za to dobra do tańca. Z moich obserwacji wynika, że ludzie lubią i chcą tańczyć, że tego tańca jest u nas za mało, za mało lokali z żywymi zespołami grającymi do tańca, że za mało jest piosenek i tanecznych rytmów w naszym codziennym życiu.
Finał należał do amerykanki Maryah Woods, a finał był niespodziewany. Oto na scenę wchodzą dwaj młodzi muzycy: perkusista i gitarzysta, a za nimi wbiega dziewczyna na czarno, trochę jak pankówa z filmu „Millenium”, ale ładna, mila i pogodna, jak to amerykanka, która cieszy się że za Prezydenta ma Donalda Trumpa. Bierze gitarę i wali w nią silnymi uderzeniami dłoni. To jest rock, jaki folk?, ale po chwili przyznaję racje, że to Dylanowskie spojrzenie na miejski folklor Ameryki, z jego pierwszego okresu elektrycznego, gdy nagrywał takie numery jak „Subterrenial homesick blues”. Mariah z każdym numerem jest lepsza, jest oryginalna, jest sobą, widać, ze to jej muzyka. Kończy trochę przed północą, ci korzy doczekali do tej godziny mieli dobrą muzykę. Z resztą wszystko w tym roku było dobre, zgadza się ze mną Pani Jadwiga Aleksandrowicz pisząc w „Gazecie Pomorskiej” z 13 sierpnia, że „było mnóstwo dobrej muzyki i świetnych wykonawców”. Tak, i chyba nikt się nie nudził, bo, zawsze to obie powtarzam, w muzyce najgorsza jest nuda.
Młodzi grający gitarzyści
I o to powinien zadbać Ojciec Kasi, Krzysztof Puma Piasecki, mistrz tempa i rytmu, posiadacz gitary, która w jego rękach śpiewa, skarży się, krzyczy, drze się czasem, bywa, że płacze. O takiej gitarze mówi się, że jest elokwentna. Tak kiedyś grała gitara w rękach Alvina Lee, Steve Reya Vaughana, Pete Towshenda, czy Keitha Richardsa – była gadatliwa, ruchliwa, efektowna, czasem nawet efekciarska. Mistrzem takiej gitary jest u nas właśnie Krzysztof Puma Piasecki. Za pierwszym razem wbił mnie w fotel gdy prowadził jakąś solówkę w małym klubie bluesowym w Opolu, za drugim razem wbił mnie w krzesełko na scenie w Ciechocinku.
Efektowną muzykę grali też Skołowani – jest wiele interpretacji pochodzenia tej nazwy – najbliższa prawdzie jest ta, że są to muzycy piesi, ale skołowani, na wózkach z kółkami, które służą im nie wiele gorzej niż nogi. Nie ma dla nich barier, poruszają się samolotami po całym świecie, łodziami po morzach i oceanach, a wózkami coraz częściej na koncerty, bo grają coraz lepiej, o czym przekonamy się niebawem wszyscy na pierwszej płycie Skołowanych (jesień 2017). Grają rock/blues, umiejętnie łączą te dwa gatunki na wzór Dżemu, którego muzyka jest dla nich przewodnikiem i drogowskazem. Grają swoje numery, standardów niewiele, ich credo zawarte jest w piosence ”Skacz z głową”.
Ze Skołowanymi grał gościnnie Antymos Apostolis, przez przyjaciół Lakisem zwany i śmiało zaliczyć go mogę do grona młodych bo ma młode pomysły, młodą jazz/rockową muzykę i wciąż nowe brzmienia gitarowe. Pomysły. Suma tej młodości daje zaskakująco dobre efekty. W SBB zawsze widziałem go jako trzeciego, po Skrzeku i Piotrowskim, skromny, nie narzucał się, grał swoje. W Ciechocinku zagrał więcej niż swoje, zagrał ponad przeciętnie na wysokim poziomie. Pytam go przed koncertem „co zagrasz, jakie utwory”, mówi „jeszcze nie wiem”, a koncert za 3 minuty, „będę improwizował”. A improwizacja to w jazzie najważniejszy czynnik, bez niej nie ma jazzu. Grał. jak natchniony, zmieniał tempa, poziomy, wspinał się stromo do góry, spadał, podnosił, jak Grek, jak cała Grecja, cały antyk, brakowało, żeby zagrał zorbę. Szkoda że nie zagrał, już widzę cały Ciechocinek tańczy z rękami założonymi na ramiona sąsiada, dwa kroki do przodu, jeden w bok, jeden w tył. A Lakis na przedzie. Dość, może za rok, zrobimy na Happy Jazzie coś stricte tanecznego…
Młodzi śpiewający Panowie
Do Ciechocinka przywiozłem skromną reprezentację w postaci dwóch młodych mężczyzn śpiewających dwa różne gatunki muzyczne. 16 letni zaledwie Piotr Zubek sporo czerpie z bogatego repertuaru Franka Sinatry i Tony Bennetta, czyli klasyczny i elegancki swing, najchętniej wielko orkiestrowy.
Nie stroni jednak od piosenki polskiej, ale raczej dalekiej od rockowej ekspresji: na Happy Jazz Festiwalu w tym roku z polskich utworów śpiewał moją pierwszą piosenkę, profesjonalnie nagraną w roku 1962 pod tytlem „Gitara i ja”. Miałem wtedy 23 lata, nie wiedziałem kim się stanę, zakochałem się w jazzie, wówczas był to jazz tradycyjny, choć do Polski wchodził już be bop i cool jazz, od 4 lat w radiu dawałem na antenę rock and rolla, najchętniej byłby to rock and roll Amerykański, bo polskiego jeszcze nie nagrywano. W Polskim Radiu spory był opór wobec pełnego otwarcia anteny dla rock and rolla i dopiero w roku 1963 zaczęto tam nagrywać utwory w wykonaniu naszych kolorowych zespołów, takich jak C-C i N- C.
Po tej radiowej dygresji wracam do Happy Jazzu – wspomniany Piotr Zubek mimo młodego wieku jest już laureatem festiwalu piosenek Jonasza Kofty, ma własny, bardzo osobisty styl śpiewania i poruszania się na scenie, ubiera się ze skromną elegancją. I to wszystko upoważnia mnie do stwierdzenia, że Piotra Zubka czeka dobra przyszłość w show businessie.
Łukasz Jemioła mieszka w Lublinie, ale ostatnio stale jest w podróży bo łapią go i na koncertu zapraszają menagerowie różnych festiwali, cyklicznych koncertów piosenkarsko/aktorskich turniejów. Czystego jazzu nie śpiewa, ale swing czuje, jazzowe frazowana także. Repertuar ma wielki, od przedwojennych romansów, poprzez piosenki ery big beatu, wiersze Tuwima i Osieckiej, aż po Grechutę. Myślę, że „Schody do nieba” też by wykonał, tylko… po co?
Coda, czyli zakończenie
Kończę podziękowaniami, bo bez paru osób nie dał bym sobie rady i Festiwal nie byłby tak udany.
Dziękuję Andrzejowi Kubackiemu, który przyjechał specjalnie by zaśpiewa dla mnie jedną piosenkę pt „Panie mój”. Ma głos piękny, ale teraz nie piękne lecz ciekawe głosy się liczą. Andrzej śpiewa Kiepurę i operetkę, ale pracujemy nad tym by śpiewał także pop i rock, a z Kiepury zrezygnował.
Jest w Ciechocinku pewna Pani wzrostem skromna za to serce ma wielkie, Pani Teresa Kudyba, ona pomaga mi w Ciechocinku, wymyśla mi jakieś nowe zajęcia abym się nie nudził, w tym roku kręcimy teledysk.
Dziękuje Panu Krzysztofowi Jaroszowi, to elegancki gentelman, coraz mniej takich, gdy mnie cos boli, kupuje mi lekarstwa, wozi mnie samochodem na dalsze trasy
Dziękuję Jurkowi Szymańskiemu i Krzysztofowi Brodzie… Oni mnie karmią, dają pić i jeść, budzą gdy trzeba, wypychają mnie na scenę kiedy mam coś powiedzieć, każą pisać, podsumowywać.
Dziękuję Zdrowej Wodzie i jej leaderowi… za to, że pracują nad nowym hymnem Ciechocinka, który napisałem razem z Kasią Gaertner – ona muzykę, ja tekst. Może w przyszłym roku usłyszę ten utwór.
A już całkiem na zakończenie dziękuję Panu Burmistrzowi Leszkowi Dzierżewiczowi, Gminie Miejskiej Ciechocinek, Urzędowi Marszałkowskiemu Województwa Kujawsko Pomorskiego, Starostwu Powiatowemu w Aleksandrowie Kujawskim, wszystkim za wszelaką pomoc, w tym finansową, czyli za dofinansowane Festiwalu, bo bez tego nie ma nas, bez gazu nie ma jazzu, jak mówi przysłowie.
Do zobaczenia za rok
Marek Gaszyński