Demonstranci wrócili na ulice Birmy, dzień po tym, jak specjalna wysłanniczka ONZ wezwała Radę Bezpieczeństwa do wysłuchania „desperackich próśb” narodu i podjęcia szybkich działań na rzecz przywrócenia demokracji.
Kraj pogrąża się w chaosie od czasu puczu z 1 lutego, który odsunął od władzy przywódczynię Aung San Suu Kyi, wywołując masowe protesty setek tysięcy mieszkańców. Siły bezpieczeństwa zaostrzają brutalne represje wobec demonstrantów, w wyniku których, od początku zamachu stanu, zginęło ponad 50 osób.
– Nasza rewolucja musi wygrać – skandują protestujący, wśród których można dostrzec urzędników państwowych, w swoich zielono-białych mundurach.
Kluczowe sektory kraju zostały sparaliżowane przez „Ruch Nieposłuszeństwa Obywatelskiego” – kampanię wzywającą urzędników służby cywilnej do bojkotu pracy w reżimie wojskowym.
W sobotę państwowe media ogłosiły, że jeśli urzędnicy nadal będą bojkotować pracę, zostaną zwolnieni ze skutkiem natychmiastowym.
Mimo to protestujący przeciwstawili się władzom, gromadząc się głównie w San Chaung – niegdyś tętniącym życiem miasteczku z kawiarniami, restauracjami i barami, które stały się teraz miejscem protestów.
Rada Bezpieczeństwa ONZ wysłuchała w piątek specjalnego wysłannika ONZ, Christine Schraner Burgener, która ostrzegła przed jakimikolwiek działaniami mającymi na celu nadanie juncie wojskowej legitymizacji.
– Nadzieja, jaką pokładali w Organizacji Narodów Zjednoczonych i jej członkostwie maleje, a ja bezpośrednio słyszałam rozpaczliwe prośby – od matek, studentów i osób starszych – powiedziała.
Jednak dyplomaci twierdzą, że jest mało prawdopodobne, aby Rada Bezpieczeństwa zatwierdziła jakiekolwiek międzynarodowe środki przeciwko juncie.
Według Organizacji Narodów Zjednoczonych protesty pochłonęły co najmniej 55 ofiar, z czego 38 zabitych zostało w minioną środę, w najkrwawszy dzień protestów do tej pory.
źródło: Bangkok Post