Hotele mają być zamknięte dla turystów. Zgodnie z rządowymi wytycznymi podróżować można wyłącznie w celach służbowych. W praktyce – rozporządzenie sobie, a rzeczywistość sobie. Część ośrodków wymaga jedynie pisemnej deklaracji, że „nie przyjechało się turystycznie”. Hotelarzy nie dziwią dwutygodniowe „delegacje” z trójką dzieci, wręcz przeciwnie – chętnie podpowiadają, jak je obejść.
W środę premier Mateusz Morawiecki zapowiedział ponowne zamknięcie centrów handlowych, a także kin, muzeów i teatrów, które ma obowiązywać od 7 do (przynajmniej) 29 listopada. Wprowadzono też ograniczenia w turystyce. Hotele mają przyjmować wyłącznie gości podróżujących służbowo (nie musi być to delegacja, wyjeżdżać można też w ramach prowadzenia działalności gospodarczej).
Poza tym ośrodki będą otwarte dla służby medycznych w ramach rozpoczętej jeszcze w kwietniu rządowej akcji „Hotel dla medyka”. Za pobyt osób pracujących poza miejscem zamieszkania płaci NFZ.
Tyle w teorii. Bo żeby wyjechać rekreacyjnie na weekend, nie trzeba się nawet szczególnie namęczyć. Sposobów na obejście przepisów jest kilka.
Troje dzieci w delegacji służbowej
Na stronie Booking.com – bodajże największej wyszukiwarce miejsc noclegowych w sieci – wszystko po staremu. Zaznaczam termin rzekomego wyjazdu (trzeci tydzień listopada, a więc już po wprowadzeniu w życie obostrzeń dotyczących hoteli), liczbę osób (jeden dorosły i troje dzieci – jak to na delegacjach) i wybieram miejsce.
Na pierwszy ogień idzie Sopot. Mogę też zaznaczyć, że „podróżuję służbowo”, ale tego nie robię. Chcę sprawdzić, czy wybranie tej opcji jest niezbędne do skorzystania ze strony. Okazuje się, że nie. Booking.com pokazuje 587 wyników, w świetle nowych obostrzeń – nielegalnych.
Decyduję się na mały, trzygwiazdkowy hotel niedaleko plaży (żeby hipotetyczna trójka dzieci nie musiała za dużo chodzić). Na stronie ośrodka znajduję numer i dzwonię. Kobiety po drugiej stronie nie dziwi, że chcę przyjechać pomimo zakazu i to jeszcze z dziećmi.
– Mamy salę zabaw, oczywiście zdezynfekowaną – zachęca. – Tylko musimy pani wystawić fakturę na firmę. – dodaje.
Odpowiadam, że jest problem, bo to nie firma mnie wysyła, po prostu mam urlop.
– Może być jakikolwiek numer NIP, nawet jednoosobowej działalności gospodarczej.
– Ale ja nie mam…
– Pani weźmie od kogoś z rodziny albo od znajomych, my tego nie sprawdzamy – śmieje się recepcjonistka. Mówię, że się zastanowię.
Cudzy NIP? Nie ma problemu
Zastanawia mnie, czy podanie NIP-u znajomego nie nabruździłoby mu np. przy składaniu zeznania podatkowego. Znajoma księgowa tłumaczy, że nie. Taką „fałszywą” delegację można zaksięgować, ale wcale nie trzeba.
Faktura za hotel nie podlega odliczeniu VAT, a co za tym idzie, nie ma jej w deklaracji VAT ani w Jednolitym Pliku Kontrolnym (zakodowanym rejestrze, który przesyła się do skarbówki). Jeśli znajomy użyczający NIP-u w celach turystycznych chciałby zaksięgować fakturę na firmę, musi ją po prostu opisać jako delegację, a skontrolowany zostanie co najwyżej hotel.
Wracam do szukania hotelu dla siebie (i „dzieci”). Zostajemy nad morzem, ale jedziemy 140 kilometrów na zachód – do Ustki. Tym razem oglądam apartamenty, bo może tam nie będę musiała „pożyczać” NIP-u, żeby się zameldować. Dzwonię do właścicielki, po której ośrodek odziedziczył imię i pytam, jak to u nich wygląda z tymi nowymi przepisami.
– Niby nie jesteśmy hotelem, tylko „apartamentami”, więc przepisy nas nie dotyczą. Może to uściślą później, nie wiem. Jak by co – zwrócimy zaliczkę. Wiadomo, że lepiej, żeby pani się nie chwaliła, że przyjechała odpocząć. Drukujemy takie oświadczenia, że przyjechało się służbowo, a raczej – że nie przyjechało się turystycznie. Bo przecież może pani przyjechać oglądać mieszkania w Ustce albo kupić działkę budowlaną.
A więc kolejna luka rozporządzenia, w którym mowa tylko o podróżach w celach turystycznych. Teoretycznie mogłabym więc wyjechać nawet bez NIP-u do faktury, a jedynie z dobrym wytłumaczeniem celu podróży (odwiedziny u krewnych, udział w nabożeństwie w lokalnym kościele, wspomniane kupno działki – powody „nieturystyczne” można mnożyć).
Hotel czy pensjonat – oto jest pytanie
Zgodnie z ustawą o usługach turystycznych z dnia 29 sierpnia 1997 roku w definicji hotelu mieszczą się „obiekty posiadające co najmniej 10 pokoi, w tym większość miejsc w pokojach jedno- i dwuosobowych”. Ustawowe hotele można też rozpoznać po tym, że świadczą „szeroki zakres usług związanych z pobytem klientów”.
Czy hotelem jest jedna z zakopiańskich willi z pokojami w drewnie i widokiem na Tatry? Na stronie czytam, że w obiekcie mieści się sześć apartamentów 2-osobowych i pięć 4-osobowych. Co najmniej 10 pokoi – jest. Większość dwuosobowa – również się zgadza. Żeby willa podchodziła pod prawną definicję hotelu musi jeszcze świadczyć gościom „szeroki zakres usług”. Co to znaczy „szeroki”? Ustawa milczy, ale może na miejscu będą wiedzieli, czy są hotelem.
Miły pan tłumaczy, że w willi działa recepcja i jadalnia, gdzie serwują śniadania w formie stołu szwedzkiego. Hotelem jednak nie są. Mogę więc rozliczyć się bez wystawiania faktury. Będę tylko musiała zaznaczyć w meldunku, że przyjechałam służbowo. Tak na wszelki wypadek, żeby się nie czepiali.
Hotele w górach cieszą się znacznie większym powodzeniem niż te nad Bałtykiem. Trudno się dziwić, bo – covid nie covid – sezon narciarski za pasem. Booking.com informuje mnie czerwonym druczkiem, że w hotelu położonym niespełna kilometr od wyciągów zrobiono sześć rezerwacji w ciągu ostatnich czterech godzin. Hotel Hyrny (500 metrów od najbliższego stoku) reklamuje się hasłem „świetny do pracy” z ikonką komputera. Okazuje się, że „świetny do pracy” znaczy tyle co biurko/stół w pokoju, darmowe Wi-Fi i możliwość wystawienia faktury.
Zastanawiam się, co usłyszę w dużym i rozpoznawalnym hotelu. Dzwonię do Hotelu Gołębiewski w Mikołajkach, 689-pokojowego molocha, który we wczesnych latach dwutysięcznych spełniał wyobrażenia wyższej klasy średniej o hurgadyjskich luksusach pod polskim niebem. Na fanpage’u Gołębiewski zaprasza „podróżujących służbowo” i zapewnia, że Park Wodny Tropikana będzie otwarty.
W Gołębiewskim znów odbiera kobieta. Oczywiście mogę przyjechać ze znajomymi i z dziećmi, ale nie ma możliwości wystawienia zwykłego rachunku.
– Faktura jest podstawą zakwalifikowania pobytu jako podróży służbowej. Na jaką firmę pani podróżuje, nie wnikamy – słyszę rzeczową, chociaż dość suchą odpowiedź.
Firma może być jakakolwiek. Hotele nie mają obowiązku sprawdzania, czy jestem w niej zatrudniona. Służbowo może wyjechać właściciel sklepu mięsnego, tłumaczka-freelancerka, a nawet nauczyciel, który po pracy daje korki w ramach jednoosobowej działalności gospodarczej „Uczenie – Jan”.
Home office w standardzie czterogwiazdkowym
Niekwestionowanym zlotym medalistą ogrywania nowych obostrzeń jest ośrodek położony w podkarpackiej wioseczce Radawa. Od kilku dni zaprasza na hotelowe „home office”. Animatorzy zajmują się dziećmi, żeby rodzice mogli pracować zdalnie – warunek „służbowego celu podróży” zostaje spełniony. A czy goście pracują, nikt nie wnika. Pod postem hotelu odzywa się kilkanaście osób i prosi o wysłanie oferty.
Dzwonię do ośrodka, żeby zapytać, czy muszę rozliczyć pobyt na fakturę, skoro to „home office”. Okazuje się, że nie. Głośno zastanawiam się, czy to aby na pewno legalne, ale rozszczebiotana pani wyjaśnia, że konsultowali swoją nową ofertę z prawnikami.
Kreatywne pomysły polskiego sektora turystycznego mogą budzić szacunek. Wszak w Polsce nie od dziś uważamy cwaniakowanie za synonim zaradności i cnotę narodową. I choć absurdalna łatwość obejścia nowych przepisów ma w sobie coś z filmów Barei, przy okazji odsłania nieudolność rządu. A to skutecznie zatrzymuje karuzelę śmiechu. Rozporządzenie Morawieckiego miało w założeniu pomóc powstrzymać skokowy wzrost zachorowań. Tyle że nowe przepisy są dziurawe jak sito.
Helena Łygas
źródło: natemat.pl
foto: Shutterstock